Nieustanna walka, czyli moje dziecko to wrzeszczący potwór zamieniający matkę we wrak człowieka

Nie mam sił ani czasu, by zrobić porządny wpis. I jestem załamana. Sfrustrowana. Wściekła i bliska płaczu. Wypompowana psychicznie i zmęczona fizycznie.

Poprzednie histerie małego to był pikuś. Teraz dopiero się zaczęło być ciekawie… Od paru dni walczę z moim dzieckiem o wszystko. O to, by zjadł, a wcześniej usiadł w krzesełku, o to, by mu zmienić pieluchę, potem jest szarpanina z ubieraniem na dwór, następnie są wrzaski i kopanina przy wychodzeniu z domu, potem kotłujemy się przy wózku. Jeśli jakimś cudem uda się nam dotrzeć na plac zabaw, jest chwila normalności i mój syn zachowuje się po prostu jak dziecko; nawet obsypywanie się piaskiem czy ucieczki z placu jestem w stanie spokojnie znieść.

Zawsze jednak jest ten moment, gdy trzeba wrócić do domu albo zrobić zakupy. Kolejna walka przy wózku – żeby wsiadł. Poziom mojego stresu rośnie gwałtownie, bo wiem, co będzie dalej. Najlepsze zaczyna się na klatce, wrzask taki, że od razu boli mnie głowa, młody wije się, wierzga, kopie, nie chce stać, nie chce na ręce, nie chce iść, k…wa, nijak nie mogę sobie z nim poradzić. Muszę go wnieść na trzecie piętro, w tym czasie robi wszystko, by wyrwać mi się z rąk.

Po powrocie do domu jest wściekły i drze się nawet i godzinę. Jest to tak głośne i wkurzające, że zaczęłam stosować stopery do uszu. Wszędzie radzą, by przeczekać taki cyrk i nie zwracać uwagi. Trudno jednak olać pękające bębenki w uszach. Nie dociera do niego nic: ani że jest spragniony (dwie godziny w słońcu bez picia, bo nie), ani głodny, ani brudny (mycie rąk to czysty wrestling). Ja jestem wykończona psychicznie własnym nieradzeniem sobie z synem plus czuję normalne zmęczenie fizyczne – bo długi spacer był, bo zakupy, bo nosiłam gościa tu i tam i wniosłam na trzecie piętro. Muszę do toalety, chce mi się pić i jeść, marzę o kawie, ale jak mam to wszystko zrobić, kiedy ten rzuca się po meblach??? Przytulam, uspokajam, tłumaczę, a w środku chce mi się wyć. I też kopać, bić i wrzeszczeć.

Sytuacji na pewno nie ułatwia fakt, że próbuję wyeliminować smoczek. Ze smokiem mały był bardziej skory do współpracy, jednak boję się, że pokrzywi sobie zęby, zresztą strasznie się z nim ślini i postanowiłam sobie, że w drugi rok życia synek wejdzie z pustą buzią. Powiedzmy, że wrzaski dzienne mogę jakoś znieść, chociaż zauważyłam, że trzęsą mi się ręce jak alkoholikowi jakiemuś (widocznie nawet, gdy mam pokerową twarz, nerwy muszą się jakoś pokazać), gorzej z nocą. Młody nie uśnie bez smoczka w gębie, zresztą jakie: uśnie, nawet nie przyłoży głowy do poduszki. Zabieramy mu smoka, jak już śpi, ale po jakiejś godzinie budzi się z głośnym ciamkaniem i po chwili daje koncert a’la Vader. Na dzień dzisiejszy nie wyobrażam sobie, że kiedyś nie będzie chciał smoczka i strasznie mnie to frustruje.

Kiedyś, jeszcze całkiem niedawno, było pięknie. Synek, gdy tylko widział, że się zbieram do wyjścia, sam leciał do drzwi, chwytał swoje buciki, potem wybiegał na klatkę, schodził grzecznie za rączkę po schodach. Widać było, jaką przyjemność mu to sprawiało i po prostu cieszył się, że wychodzimy na spacer. Cieszyłam się razem z nim. Zdarzało mu się nawet wracać w spokoju i samodzielnie, schodek po schodku. Teraz jest problem z ubieraniem, z wychodzeniem, z wchodzeniem, z jedzeniem, z kąpaniem, ze wszystkim!!! Chodzę z wielką kulą nerwów w gardle, jeśli wiecie, o co mi chodzi. Doszło do tego, że chciałabym, żeby padało przez tydzień, byle tylko mieć wymówkę i nie wychodzić z młodym z domu.

A odnośnie jedzenia – od czterech dni mały nie je obiadów, ot tak. Dostaje histerii, gdy tylko stawiam przed nim talerz i wszystko jedno, czy są to jego ukochane niegdyś racuszki z ricottą, rosołek z makaronem czy kotlecik. Z kolacją nie jest lepiej, dziś np. poszedł spać bez. Luzik – rano niemal na siłę zjadł trochę kaszki, potem z łaską Danonka i banana i to by było na tyle. Kur…ca mnie bierze, gdy to wszystko widzę.

To tyle na dziś z pola walki. Jak tak mają wyglądać słodkie chwile z dzieckiem w wieku przedszkolnym, to czarno widzę swoją kondycję psychofizyczną.

PS

Mąż znalazł taki linka, przez chwilę po przeczytaniu było mi lżej.